Niemieckie baśnie to nie tylko bracia Grimm, ale także współcześni autorzy, którzy czerpiąc z przeszłości tworzą naprawdę ciekawe konstrukcje fabularne przepełnione atmosferą baśniowości. Artykuł ukazał się także w magazynie Ofka!
Niemcy nie uchodzą za wielkich romantyków, co jest przekonaniem dość powszechnym. To naród, który wydaje się nam twardo stąpający po ziemi, bez ekspresji i emocji. A jednak! Przecież to im tak naprawdę zawdzięczamy rozkwit romantyzmu, a co za tym idzie i baśni, jako gatunku literackiego. To dzieło Caspara Davida Friedricha – Wędrowiec nad morzem mgły stało się znakiem rozpoznawczym epoki. To Goethem, albo meczą nas w szkołach omawiając cierpienia tego słabeusza Wertera, albo zachwycają balladą o tym, jak ojciec syna do domu wiózł, a on skonał mu już. W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz. To Novalis, pochowany w Nysie von Eichendorf, E. T. A. Hoffmann, czy bracia Grimm, czerpiąc z lokalnego folkloru stworzyli tajemnicze, niestroniące od okrucieństwa światy fantastyczne udowadniając, że wyobraźnia to prawdziwa moc twórcza człowieka.
Obecna fantastyka niemiecka czerpie ze źródeł romantycznych pełnymi garściami, podobnie jak z folkloru, który niczym w Polsce jest tak bujny, że jego całościowe opisanie właściwie nie jest możliwe. Baśnie braci Grimm, które znamy wszyscy już od najmłodszych lat, choć w wersjach wygładzonych, pierwotnie były opowieściami nad wyraz okrutnymi. Kazirodztwo, mordy rytualne, morderstwa czy kanibalizm to wydarzenia powszechne w zebranych przez nich historiach. Podane przykłady nie służyły jednak temu by szokować, co w obecnej literaturze jest stosowane nad wyraz. Ich światy były ikonami, w których dobro zawsze pokonywało zło. Wielkimi moralitetami, bo taka jest rola baśni. Taka jest też w większości twórczość fantastyczna tworzona obecnie. To dalej ta sama walka między dobrem a złem, między Babą Jaga a dziećmi, między Królewną Śnieżką a złą macochą, między Neo a agentem, Jedi a Sithami, Gandalfem a Sauronem. Świat jest w baśniach prosty: biały lub czarny, a że okrutny? Historie w baśniach nie udają, nie są poprawne polityczne, nie omijają trudnych zjawisk i w tym tkwi ich siła.
Doskonale pamiętam słowa młodszego z dwójki moich kuzynów w czasach, gdy byliśmy dziećmi. Przyszedł on wtedy do mnie i powiedział, że razem z bratem grali w grę, która polegała na pluciu z balkonu na przechodniów, po czym dodał, że jemu udało się trafić cztery razy, a jego bratu tylko trzy. Następnie spytał mnie jaki z tego płynie morał, a ja nie potrafiłem udzielić konkretnej odpowiedzi. W końcu stwierdził, że trafił więcej razy, bo dobro zawsze zwycięża, a on jest tym dobrym w przeciwieństwie do swojego starszego brata, który zawsze go okładał, gdy nikt nie patrzył. I taki obraz dobra i zła rysują baśnie, gatunek wydawałoby się, że wymarły, pochłonięty przez przepastne pola fantastyki. W Niemczech baśnie jednak nadal żyją, mają się nawet całkiem dobrze i niczym historie słynnych braci ociekają okrucieństwem, a przy okazji wychowują kolejne pokolenia ucząc, że zło jest złem, mniejsze czy większe.
Zacznijmy od powieści z lat 70. XX wieku, której autorem jest znany pisarz literatury dziecięcej Otfried Preussler. Młody przyszły autor wyrastał na opowieściach swojej babci, a po latach postanowił przekuć jedną z tych historii na uniwersalną, romantyczną baśń. Nadał jej tytuł Krabat. Tytułowy bohater, a zarazem sierota trafia do tajemniczego młyna w Koźlim Brodzie i zostaje przyjęty na nauki przez młynarza. Okazuje się jednak wkrótce, że młyn to nie młyn, a młynarz to w rzeczywistości czarnoksiężnik, który co roku wybiera jednego z dwunastu uczniów, aby pozbawić go życia, przy okazji zachowując własne. Czy nie przypomina to bezwzględności baśni braci Grimm. Co prawda opowieść Preusslera wywodzi się z tradycji łużyckiej, odmiennej niż niemiecka, to jednak sam autor wyrastał właśnie w tej ostatniej.
Krabat to powieść mroczna, przesycona tajemnicą, bezwzględnie traktująca swoich nastoletnich bohaterów, jednocześnie dając iskierki nadziei w tych momentach, w których wydawałoby się, że tej nadziei już nie będzie. Krabat ostatecznie pokonuje jednookiego czarnoksiężnika dzięki największej z sił, jaka ponoć istnieje w naszej galaktyce – bezinteresownej miłości. I to kolejne odwołanie do baśniowości romantycznej. Dobro zawsze zwycięża
Baśniami są także dwie najsłynniejsze powieści nieodżałowanego Michaela Ende. Mowa tu o Momo, czyli osobliwej historii o złodziejach czasu i dziecku, które zwróciło ludziom skradziony im czas oraz Nie kończącej się historii. Tą ostatnią wszyscy znamy lub choćby kojarzymy. Pamiętny film w reżyserii Wolfganga Petersena, a następnie kolejne części, choć spłyciły książkowe przesłanie do dzisiaj pozostają świetnym przykładem, jak zrobić porządny film przygodowy dla dzieci i młodzieży. Jeszcze lepiej znana jest chyba piosenka do filmu, wyśpiewana pierwotnie przez Limahla, a ostatnio przypomniana w najzabawniejszej scenie wszystkich trzech sezonów netfliksowego Stranger Things. Powieść Endego oprócz barwnej, wartkiej fabuły przekazuje ważkie prawdy, oplecione bogatą symboliką. To powieść o prawdziwych marzeniach i o trudach podążania ku ich realizacji. Człowiek może być przeświadczony o tym, że czegoś pragnie – nawet latami – dopóki wie, że to marzenie jest niemożliwe do spełnienia. Ale jeśli staje nagle przed możliwością jego realizacji, to chce tylko jednego: żeby nigdy wcześniej tego nie zapragnął. Świat, który wykreował autor Kuby Guzika, początkowo wydaje się bajeczny, jest jednak skazany na zagładę przed którą nie ma ucieczki, a uratować go może jedynie chłopiec, który w powieści, w odróżnieniu od filmu, był otyłym nieudacznikiem, z którego koledzy szydzili już za sam wygląd.
Momo to z kolei wielka krytyka konsumpcjonizmu i tempa życia obecnego świata. Dziewczyna, która sama nadała sobie tytułowe imię przybywa do niewielkiego miasteczka, a że dysponuje czymś niesłychanym – potrafi po prostu słuchać – szybko zdobywa przyjaciół. Aż pewnego dnia pojawiają się smutni panowie z teczkami, którzy kradną czas. Wyglądało na to, że nikt nie zauważał, iż oszczędzając czas, oszczędza w rzeczywistości co innego. Nikt nie chciał się przyznać, że jego życie staje się coraz uboższe, coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze – tak Michael Ende podsumowuje dzisiejszy, coraz bardziej widoczny trend coraz szybszego tempa życia obecnego świata. Chcemy więcej, szybciej i bardziej. Ale gdzie jest granica?
Na koniec zostawiłem sobie człowieka orkiestrę. Walter Moers, bo o nim mowa to prawdziwa gwiazda za naszą zachodnią granicą. Malarz, autor komiksów, a przede wszystkim pisarz dzieł, które sam ilustruje. Pewnego dnia w jego umyśle narodził się pomysł powołania do życia baśniowego kontynentu Camonia (w originale Zamonien), w którym rozgrywać się będzie akcja jego książek. Pomysł przekuł w czyn i w ten sposób powstała seria książek o Hilderguńscie rzeźbiarzu mitów, kotku Echo czy Rumo. Budując swój niezwykły świat Moers nie kryje inspiracji baśniami, czego najlepszym przykładem pozostaje jego reinterpretacja klasycznej baśni Grimmów Jaś i Małgosia (u Moersa Jasioł i Młgosia). I tak jak w klasycznych baśniach, autor nie szczędzi swoim bohaterom trudów i znojów, po tym jak nie słuchając rad starszych gubią się w Wielkim Lesie Kolorowych Misiów, w którym żyją przerażające stwory. Na szczęście wszystko kończy się szczęśliwie, ale taka już rola baśni.
Baśń w Niemczech nadal ma się dobrze, nadal jest czytana i publikowana, choć puryści zaliczają ją do fantastyki, ona sama rządzi się swoimi prawami. I oby tak dalej pozostało…
Copyright ©http://empiresilesia.pl