Pierwsza część powieści „Władca Potęg”.
PROLOG
– Doktorze Uchajlow! Doktorze Uchajlow!
Starszy, siwiejący już doktor geologii wstał z kolan. Otrzepał pobielone śniegiem spodnie i powoli, jak przystało na tego czterdziestopięcioletniego uczonego, odwrócił głowę. Zobaczył nadbiegającego asystenta, Mraczka.
– Doktorze Uchajlow! Dok…
– Dobrze, już dobrze. Słyszę. – Przerwał Mraczkowi doktor. – O co chodzi?
– Znaleźli coś. W lodzie zakopane było. To jakby człowiek, ale ehmm nie człowiek!
– Spokojnie Honza. Powoli – odpowiedział Uchajlow. Uchodził za empiryka, wszystko musiał sprawdzić osobiście, wszystkiego dotknąć, po prostu musiał by uwierzyć, widzieć na swoje własne oczy. Był uznanym w środowisku naukowcem, który jeździł z odczytami na sympozja i konferencje na całym świecie. A teraz na zachodnim krańcu mroźnej, syberyjskiej tajgi, badał dla jednej z licznych rosyjskich kompanii górniczych, obszary wokół płaskowyżu Putorana. Głównym celem ekspedycji doktora było jednak, monitorowanie poziomu zanieczyszczeń, tego wpisanego w 2010 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO obszaru. Mocodawcami całego projektu wyprawy był Instytut Blacksmith, który przygotowywał raporty na temat najbardziej zanieczyszczonych obszarów globu. Tylko przy okazji, jedna z firm górniczych zleciła Uchajlowowi pomiary złóż węgla i ropy. A przy tym wpłacała ogromne sumy na konto doktora. Rosjanin nie widział żadnych przeciwwskazań, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo przecież musiał zarabiać, a pensja naukowca uniwersyteckiego była bardzo mała. Musiał przecież odłożyć coś na emeryturę, na wnuka. Wykorzystał więc naukową ekspedycję, by zarobić, a przy tym jeszcze podnieść swoją rangę wśród braci uniwersyteckiej. Oczywiście jego towarzysze wprowadzeni byli w projekt poszukiwawczy złóż, a pokaźne sumy, przelane przez konglomerat górniczy, skutecznie zawiązały im języki.
– Pavel – doktor spojrzał bacznie na swojego asystenta. – Gdzie? Jak? Kiedy? Byle zwięźle, widzisz przecież, że próbuję ustalić parametry miernika. Doktor Uchajlow mówiąc to spojrzał na tak zwanego betsy guna, czyli wiadro ze strzelbą, jak sam nazywał to urządzenie. Był to rodzaj przyrządu służącego do geofizycznych pomiarów geologicznych, bardzo pomocnych w poszukiwaniu podziemnych źródeł surowców.
– Panie doktorze – zaczął już spokojniej młody student geologii, a zarazem asystent Uchajlowa. – Nasi Nieńcy, tam, za tym wzniesieniem, zauważyli zapadnięty dół w śniegu. No i tam, postanowili rozbić namioty. Ale jak zaczęli wbijać je w ziemię, to wbili się w… mamuta. Najprawdziwszego mamuta. Pewnie ostatnie trzęsienia go wypchnęły. Ale jakżeśmy zaczęli go odkopywać, to Tadżyk dokopał się do jakby człowieka uczepionego tego mamuta. I … i.
– Dobrze Pavle. Już idę – odrzekł doktor. Lubił tego nieco nadgorliwego, ale niepozbawionego inteligencji studenta z Opavy. Mraczek, zrezygnował z nauki na swoim macierzystym uniwersytecie w małym czeskim mieście i przeniósł się na moskiewski uniwersytet by studiować geologię. Szybko zyskał uznanie w oczach doktora i jako jedyny zgłosił się do udziału w ekspedycji Uchajlowa do Tajmyrskiego Okręgu Autonomicznego. No cóż, ja w studenckich czasach też wolałbym balować w pieleszach Moskwy, niż targać się na koniec świata – pomyślał doktor, brnąc po śniegu za Mraczkiem.
Wokół nich, rozciągało się piękno surowej rosyjskiej zimy. Dziewicze tereny wokół rzeki Kutaramakan, gdzie się obecnie znajdowali, przypominały Uchajlowowi o marności człowieka. Majestatyczny krajobraz, którego nigdy nie powinna tknąć ludzka ręka, dziś sąsiadował z jednym z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na świecie. Kilkadziesiąt kilometrów stąd, na zachodnim skraju płaskowyżu, zbudowano Norsilsk, gigantyczny ośrodek przemysłowy. Według ostatniego raportu Instytutu Blacksmith, znajdował się on w dziesiątce najbardziej zanieczyszczonych miejsc świata.
– Jak ci się tu podoba, Honza? – Spytał doktor swojego asystenta.
– Urzekająco, ale trochę zimno – odparł Czech.
– To prawda, taka pora roku. W lecie za to latają tu chmary owadów, w tym ogromne komary, od których nie da się po prostu odpędzić.
Ekspedycja Uchajlowa, finansowana przez rosyjski rząd i Instytut Blacksmitha, rozbił obóz u stóp gór Ajakatal, których najwyższy szczyt piął się na wysokość prawie 1350 metrów. Doktor i Mraczek wylądowali, trzy dni temu, na pod norsilskim lotnisku. Cały pierwszy dzień strawili na wynajęciu, nadających się do ciężkiej podróży samochodów, zdolnych przenieść ich sprzęt oraz dokupieniu potrzebnego zaopatrzenia i najęciu pomocników. Dla Uchajlowa była to już druga wyprawa do obejmującego dwa miliony kilometrów kwadratowych rezerwatu przyrody Putorana. Za pierwszym razem był tu latem, kiedy temperatura dochodziła do szesnastu stopni Celsjusza. Teraz gęsta czapa śniegu pokrywała cały płaskowyż, a temperatura sięgała do minus dziesięciu stopni w dzień. Ubrani w termoaktywną bieliznę i kilka warstw ubrań obaj naukowcy, brnąc po kostki w twardym śniegu, zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw grożących im podczas wyprawy. Uchajlow zobaczył nadbiegającego w ich kierunku, ze szczytu wzgórza, jednego z towarzyszy. Był nim jeden z dwóch Nieńców najętych na przewodników. Gdy dotarł do naukowców rzucił w ich stronę:
– Doktorze, to wygląda jak te potwory z tego amerykańskiego filmu Władca… ehmm Władca Potęg.
– Pierścieni – odparł spokojnie doktor. – Władca Pierścieni. To książka, autorstwa angielskiego pisarza Tolkiena. A co do Amerykanów, to jedyne co oni dali światu to Hiroszima, bułka z kotletem na ciepło i cola. Po chwili Uchajlow dodał. No i może jeszcze jazz. Taa, to oni dali światu.
– Ale tam to, jest naprawdę dziwne, panie doktorze – poparł koczownika Mraczek.
– Zobaczę, to i ocenię.
W Norsilsku Uchajlow najął trójkę ludzi. Tadżyka, nielegalnego imigranta, który przybył do Chanty – Manijska wraz z boomem naftowym w tym regionie, nazywanym Krzemową Tajgą, gdzie dziennie wydobywa się siedem miliardów baryłek ropy. Po kilkumiesięcznym pobycie w nowej stolicy rosyjskiego przemysłu naftowego i ciągłym strachu przed milicją oraz urzędnikami imigracyjnymi, zdecydował się przenieść do Norsilska. Żył tam w obskurnym mieszkaniu, dzieląc je z trzema innymi imigrantami, zarabiając na życie przy różnych pracach budowlanych i ekspedycjach do rezerwatu. Uchajlow zaniepokojonemu Mraczkowi wyjaśnił, że tak tanio nie wynajmą nikogo, a jak się boi to niech wraca do ciepłego mieszkania w Moskwie. Inna sprawa była z dwójką Nieńców. Obu opłacał słono, ale wiedział, że może na nich liczyć. Gdy dowiedzieli się ile zarobią zgodzili się zaraz. Dodatkowym aspektem ich zgody, była możliwość bliskiego kontaktu z tak kochanymi przez nich reniferami, których liczne stada występują w Putoranie. Gdy Uchajlow siedział z nimi w jednym z norsilskich barów na jego pytanie o miłość do tych zwierząt, starszy, który nazywał się Ilja odpowiedział:
– Nawet gdybym był milionerem, to wcale nie kupowałbym samochodów, telewizorów czy domów. Nie założyłbym rodziny, firmy, ani też bym nie pracował. Podróżowałbym tylko tam, gdzie wędrują te zwierzęta. Doktor wiele czytał o tym koczowniczym ludzie i ich miłości do reniferów. Wiedział jednak, tak jak i oni, że czas wędrówek się kończył, a oni by przeżyć zacząć musieli zarabiać.
W końcu cała trójka wdrapała się na wzniesienie. Przed nimi rozciągał się zapierający dech w piersiach krajobraz. Zaśnieżona dolina porośnięta skarłowaciałą modrzewiową tajgą, środkiem której, leniwym nurtem wiła się, obfita w największego ze wszystkich gatunków łososia – taj mienia, rzeka. Liczne stada siwych reniferów, o imponujących rozmiarami porożach, przemierzało leniwie jezioro, pokryte grubą warstwą skrzącego się na mrozie lodu. Gdy wytężył wzrok zauważył, że w odległości nie większej niż kilometr od miejsca gdzie właśnie stali, wataha wilków atakowała samotną owcę śnieżną, próbującą rozpaczliwie uciekać, meandrując pomiędzy sosnami i modrzewiami o fantastycznych, powykręcanych kształtach. Uchajlow zlokalizował wzrokiem obóz i podążył za swoimi dwoma towarzyszami, którzy zapadając się w wysokim śniegu oddalili się już na kilkanaście kroków. To doświadczony Tadżyk wybrał miejsce na obóz, a doktor zgodził się na nie bez słowa sprzeciwu. Gdy wydał instrukcje, zostawił szczegóły Mraczkowi, a sam biorąc ciężki miernik oddalił się za wzgórze. Spostrzegł, że asystent dobrze wywiązał się z zadania. Specjalne samochody, przygotowane do takich zadań, schowane były za małym iglastym borem, odcinając je od mroźnego wiatru. Przykryte były termoizolacyjnymi płachtami, chroniącymi przed ujemną temperaturą. Spych, którymi odgarniano śnieg zdjęto, wyczyszczono i zabezpieczono. Dwa z trzech namiotów już stały, a z jednego, przez specjalny komin wentylacyjny wydobywał się dym. Pewnie przygotowują posiłek – pomyślał doktor. Ostatni z nich, leżał jednak rozrzucony. Tadżyk i młodszy z Nieńców siedzieli obok płacht, na zwalonym konarze wiekowego drzewa. Muzułmanin ćmił misternie rzeźbioną fajkę napełnioną tytoniem, kontemplując włochaty cud natury w połowie wystający ponad warstwę śniegu. Po chwili Uchajlow dołączył do reszty i zafascynowany przyjrzał się znalezisku.
– Jak go znaleźliście? – Spytał, kierując swe pytanie w przestrzeń.
– Był zasypany śniegiem, ale jak zaczęliśmy kopać pod podpory, to wbiłem w niego łopatę. Nie chcieliśmy używać spychu, tylko postawić namioty na śniegu. No i potem go odkopaliśmy – odrzekł Tadżyk. – Ale to nic, niech pan spojrzy z drugiej strony. Uchajlow bacznie przyglądał się znalezisku. Praprzodek słonia, zachował się w doskonałym stanie. Jak on się tu znalazł? – Myślał naukowiec. Latem nie ma na tym obszarze śniegu, więc już dawno by go odkryto. Masywny ssak był mniejszy, niż wyobrażał to sobie Uchajlow, pozbawiony ciosów, uciętych pewnie przez miejscowych, sprawiał wrażenie karła wśród wyobrażeń o tych wymarłych zwierzętach. Cała scena wyglądała tak, jakby ta masa mięsa, przed chwilą jeszcze walczyła o życie i zamarzła w śmiertelnej agonii. Na Syberii, znajdowano liczne pozostałości mamutów, w tym głównie ciosy i kości. Tubylcy zarabiali spore sumy na handlu znajdowanymi szczątkami tych wielkich zwierząt, w obliczu malejącego handlu kością słoniową, coraz bardziej regulowanego przez społeczność międzynarodową. Od czasu do czasu, znajdowano również kompletne ciała tych zwierząt, zachowane niemal w nienaruszonym stanie. W 2007 roku odkryto w tundrze, tak dobrze zachowane zwłoki, że ustalono nawet czym one się żywiły, na podstawie nienaruszonego żołądka, w którym ciągle leżały nieprzetrawione pędy i gałązki. Doktor powoli, kontemplując znalezisko, obchodził je dokoła, aż zauważył człowieczy kształt, jakby przytulony do boku mamuta. Uchajlow stanął zdziwiony.
– Ooo, właśnie o tym mówiłem – skrzeknął Mraczek.
Ludzki kształt, którego większa połowa znajdowała się w rozdartym boku mamuta, na zewnątrz wystawiał tylko dwoje czarnych nóg, krótszych od człowieczych, ale podobnie zbudowanych. Nie były one okryte, a bose stopy miały po sześć spiczastych palców zakończonych długimi ni to szponami ni to paznokciami. Uchajlow zbliżył twarz do krwawego otworu w ciele mamuta, z którego wystawała tylko dolna, niezwykle zniekształcona, połowa ciała jakiegoś człowieka.
– Mraczek, zrób zdjęcia. Gdzie dałeś telefon satelitarny?
– Jest w pana namiocie – odparł asystent.
– Rób swoje, ja muszę zadzwonić. Mam nadzieję, że niczego nie dotykaliście…
Copyright ©http://empiresilesia.pl