Drugi rozdział powieści „Władca potęg”
Puk, puk! Puk, puk! Dwóch funkcjonariuszy rosyjskiej milicji stało w obskurnym korytarzu, naprzeciwko obskurnych drzwi, prowadzących zapewne do obskurnego wnętrza, w obskurnym bloku, obskurnego miasta. Norylsk, miasto czarnego śniegu, zbudowane z niczego, pośrodku niczego. Miasto stworzone przez byłych rezydentów Gułagów. Miasto, w którym średnia długość życia mieszkańców jest o dziesięć lat krótsza niż w pozostałych częściach Federacji. Olbrzymia kopalnia metali nieżelaznych i ośrodek hutniczy wydzielały niebotyczną ilość zanieczyszczeń, które systematycznie wnikały w płuca, skórę i inne organy jego mieszkańców. Miasto, gdzie przestępczość była olbrzymia, a bieda i smród stanowiły jedno, tworząc osobliwy znak charakterystyczny miasta. Norylsk miasto śmierci, miał jeden jasny punkt Instytut Naukowo-Badawczy Rolnictwa Dalekiej Północy. Starszy z milicjantów, z nalaną twarzą na której gościł sporych rozmiarów rudy wąs ponownie zapukał w drzwi z dykty. Czynił to w sposób zdecydowany, ale niezbyt mocno, bojąc się zapewne, że zbyt gwałtowne uderzenie przebije cienką płytę. Po chwili, jak można było się spodziewać po mieszkańcach norsilskich bloków, zza drzwi z naprzeciwka wyjrzała pomarszczona głowa starszawej kobiety, której górna połowa czaszki okalona była w przyprawiającą o zawroty ondulację. Stare, dobre sąsiadki – pomyślał młodszy z funkcjonariuszy. Darmowa i czynna całą dobę siatka szpiegosko-wywiadowcza, nacelowana na wszystkich i wszystko. A na zachodzie podobno inwestowali w kamery i satelity.
– Panie władzo, on nie otworzy – rzekła tajna agentka.
– A to znowu czemu?- Odpowiedział jej spokojnie starszy z milicjantów.
– Ja do was dzwoniłam. Czujecie. Strasznie śmierdzi. Nikt tu nie zaglądał od tygodnia; ani wchodził ani nie wychodził. A wcześniej taki ruch tu panował. Wiecie oficerze, jakieś kobiety, wóda, zabawa, ale grzeczna bez krzyków. Wyjeżdżał co jakiś czas, ale jak tydzień temu wrócił, widziałam, to od tego czasu nie wychodził. No i zaczęło śmierdzieć w całym bloku. Nie wychodził, wiem, bo widziałam.
– Dobrze, już dobrze. Proszę wrócić do mieszkania. – Polecił nadgorliwej sąsiadce młodszy funkcjonariusz zauważając z niepokojem, że zamierza ona perorować dalej. Gdy zamknęła za sobą drzwi, obaj zaczęli naradzać się szeptem. Wiedzieli bowiem doskonale, że kobieta obserwuje ich przez judasza i nastawia swoje wszystko słyszące uszy na odbiór.
– Wsparcie, czy wyważamy?
– Raczej i to i to. Rzeczywiście śmierdzi tu trupem, ale w naszym mieście wszystko tak śmierdzieć może. Wiesz młody, przypomniała mi się pewna akcja. Wezwali nas biali. Gościu leżał trupem na marach, a obok rodzina odprawia rytuały. Wiesz, rodzina już klęczy i modli się, trup ubrany w najlepszy wyjściowy garnitur. Biali przyjechali, by potwierdzić zgon. No i rozpinają garniak, a denat ma kosę pod żebra wbitą. A rodzinka go ubrała i chować chce. Noż masaraksz. Biali go chyłkiem z powrotem ubrali, wyszli i dzwonią po nas. Myśmy zjawili się w parę minut. Bierzemy wszystkich na spytki i pytamy: Kto mu tą kosę wsadził? A co oni na to? Wszyscy, jak jeden mąż odpowiadają, że on sam! Pytam się, jak sam? A oni: No sam, panie władzo. Sam! A więc widzisz młody, nic się samemu, ot tak nie robi. Zawsze potrzeba dwóch rzeczy. Nawet, jak ktoś zdycha na zawał, to potrzebny jest i zawał i denat. A więc zadzwonimy po wsparcie i wyważamy. Młodszy z milicjantów, wpatrzony w przełożonego, słuchał tego bezbłędnego wywodu popartego bezlitosnym tokiem logicznego myślenia z zapartym tchem.
Po chwili młody funkcjonariusz norsilskiej milicji, będąc o wiele roślejszym od swego starszego kolegi, wyłamał barkiem dyktę z framugi. O dziwo, wścibska sąsiadka nie otworzyła drzwi od swego mieszkania, by lepiej widzieć tą scenę. W obu uderzył niczym podmuch wiatru odór rozkładu, a ich doświadczone nozdrza miazmat ten wyczuły od razu. Olfaktometryczne ekspresje jasno wskazywały, czego rosyjscy stróże prawa mogą się spodziewać. Nic tak bowiem nie śmierdzi, jak rozkładające się truchło człowieka.
W środku panował nieporządek. Ubrania, skrawki gazet, brud i kurz zalegały grubą warstwą na podłodze. Powstrzymując największy smród za pomocą chusteczek przytkniętych do twarzy i nozdrzy, obaj milicjanci wchodzili w głąb mieszkania. Trupa znaleźli w łazience, tak samo obskurnej, jak reszta mieszkania. Denat najwyraźniej siedział na tronie, ale nie zdążył dokończyć tego, co miał w planach. Jego skóra przypominała powierzchnię księżyca. Pełna kraterów ociekających ropą i czarnymi czyrakami, wypełnionymi do granic możliwości od zgromadzonych w nich płynów. Napuchnięte i popękane wargi, częściowo zakrywały zsiniały język, a nabiegłe krwią otwarte oczy pokryte mgłą śmierci, tępo spoglądały w małe lustro umieszczone naprzeciwko kibla.
– Dzwoń po białych, melduj do dowództwa i… i niczego nie dotykaj. – Tłumiąc cisnące się do gardła wymioty, powiedział doświadczony milicjant.
Copyright ©http://empiresilesia.pl