Opowiadania

Pociąg do Auschwitz

Lokomotywa Aktualnosci Head

Opowiadanie naszego autora umieszczone na portalu Libertas.

– Cześć Gerard.

– Ja! Czołem Rudolf.

Dwóch kolejarzy w średnim wieku, powitało się ciepło. Znali się bowiem od dawna. Od czasów szkoły, pierwszych bójek i zauroczeń. Gerard był starszy, ale niewiele, o parę miesięcy. Kilka lat temu ożenił się i miał czwórkę dzieci. Rudolf z kolei, odrobinę niższy i postawniejszy od przyjaciela, wybrał życie samotnika, który swą miłość skierował w stronę wielkich brył stali, jakimi były pociągi. Obaj już od wielu lat pracowali na kolei. Rudolf był maszynistą, z czego bardzo się szczycił i nieraz przypominał Gerardowi o swej władzy i roli na składzie. Starszy z nich nie przejmował się tym zbytnio, wiedział o miłości Rudolfa do tych mitycznych maszyn, wiedział również, że musi być zadowolony z tego co ma. Przed wojną był dróżnikiem, jednak w obliczu przeciągającego się z miesiąca na miesiąc konfliktu i jego łakomstwa na młodych, pełnych życia mężczyzn, stał się kolejowym człowiekiem od wszystkiego.

– Panowie, panowie! – Usłyszeli dobrze znany im głos kierownika, pana Strözla, zaciekłego nazisty ale i dobrego człowieka. Gdy żona Gerarda rodziła czwarte dziecko dał mu dzień wolnego, choć przepisy zabraniały tego surowo. Przymykał oko na podkradanie węgla zimą i przynosił swoje stare ubrania pracownikom. Czasami też podkradał mięso i inne delikatesy z domu, kryjąc się przed wszędobylskim okiem małżonki, i dzielił między podwładnymi po równo, a w obliczu wojennych obostrzeń, takie wsparcie było jak przysłowiowa manna z nieba.

– Co dzisiaj mamy? – Spytał jak zwykle bezpośrednio Rudolf, pochylając nieco głowę do przodu, gdyż był wysoki, wyższy niż większość spotkanych przez Gerarda ludzi w życiu. Przez to i przez imponujących rozmiarów brodę, ten trochę niezdarny Ślązak zyskał sobie miano Mojżesz. Teraz jednak już go tak nie nazywano, tylko czasami w rozmowach między oboma przyjaciółmi, gdy nikt nie słyszał, Gerard ośmielał się zwrócić do niego tym przydomkiem. Rudolf wtedy, konspiracyjnie sprawdzał czy nie ma nikogo pobliżu i delikatnie napominał, że nie są to najlepsze czasy na takie imię.

– Specjalny – odrzekł Strözl.

– Specjalny? Jaki szefie znowu specjalny? Teraz jeżdżą same specjalne. A wszystkie na front, czołgi, wozy, żołnierze, zaopatrzenie.

– A właśnie, najpierw przepuścimy wojskowy – rzekł barczysty nazista, po czym dodał. – A potem nasz specjalny.

Obaj kolejarze rozejrzeli się po zajezdni. Na ostatnim torze, stał tylko stary, od lat nieużywany parowóz. Jakby odgadując myśli swoich podkomendnych Strözl zaczął wyjaśniać:

– Za chwile podjedzie. I rzeczywiście, po chwili rozległ się gwizdek, a cała trójka jak na rozkaz spojrzała w prawo. Po chwili ich oczom ukazała się wyjeżdżająca zza zakrętu lokomotywa, ciągnąca za sobą osiem wagonów do przewozu bydła. Majestatyczna bryła metalu, wypuszczając wysoko kłęby gęstego, czarnego jak sadza dymu, zwalniając z piskiem wjeżdżała do zajezdni.

– P osiem, pruski, prawdziwe przedwojenne cudo – wyrzekł fachowo Rudolf, podczas gdy skład przejeżdżał obok nich. Cała trójka, bacznie przyglądała się wagonom, które właśnie ich mijały, aż w końcu cała konstrukcja z metalu i drewna zatrzymała się w oparach dymu.

– To specjalnym mamy wieźć krowy? – Spytał Rudolf.

– Nie, ale to też bydło! Wiecie o co mi chodzi? – odparł kierownik, a Rudolf energicznie, przytaknął głową. Gerard patrzył tylko na wagony, nie zdradzając swoich myśli. Strözl dodał:

– Wy tu zaczekacie, a ja pogadam z nimi. Mówiąc to, wskazał skinieniem głowy, dwójkę żołnierzy którzy zeskoczyli z lokomotywy i skierowali się w ich stronę. Po chwili na ziemi znalazł się także maszynista, który ruszył za dwójką w mundurach.

Gdy ich szef się oddalił, obaj pogrążyli się w rozmowie, bacznie przyglądając się wysłużonej lokomotywie. Z nad jej komina unosił się czarny dym. Rdzawe nacieki sugerowały, że zaprzęgnięto ją do ponownej służby z jakiejś zajezdni, gdzie stała nieużywana przez lata. Nagle lekki wiatr, wiejący od strony składu uderzył w ich nozdrza nieopisanym fetorem setek niemytych ciał, zgnilizny, potu, uryny i czegoś nieokreślonego, kojarzącego się im niechybnie ze śmiercią.

– Ale śmierdzą te krowy! – Krzyknął Rudolf.

– Tak, krowy… – odparł Gerard.

– Chłopcy! Robota czeka – dotarło do nich wołanie kierownika. Obaj spojrzeli w jego stronę. Strözl stał w otoczeniu dwóch odzianych na czarno żołnierzy, maszynisty i jego pomagiera. Na widok chudego, brudnego od sadzy i węgla ładowacza, Rudolf przypomniał sobie o swoim pomocniku.

– Gdzie jest ten pieprzony Francik!?

– Pewnie jak zawsze za chwilę się pojawi. Kolejarze ruszyli w stronę grupki mężczyzn. Odór bijący od zwierzęcych wagonów nie ustawał, a Gerardowi wydawało się nawet, że zrobił się silniejszy. Zdawało mu się, idąc wzdłuż szeregu drewnianych platform, że słyszy różne dźwięki. Cichy urywany szloch, jęki, kaszel, szybko się jednak zmitygował, bo przecież krowy nie wydają takich dźwięków.

            Dotarli do reszty, po czym przywitali się ze zgromadzonymi. Rudolf nie odrywając wzroku, jak zahipnotyzowany przyglądał się staremu parowozowi.

– A gdzie Francik? – Spytał Strözl.

– Pewnie za chwile się pojawi. Pan go zna – odparł Gerard.

– Dobrze, no znam. To Scharführer Stahl i Sturmnann Friedchow. Będą wam towarzyszyć. Rudolf, znasz się na jej obsłudze? – spytał maszynistę kierownik.

– Oczywiście panie Strözl. – Odparł posłusznie zapytany, po czym dodał. – Jest piękna.

– Rzeczywiście jest piękna. Panowie, znacie plan. Czekamy, aż przejedzie wojskowy i o osiemnastej czterdzieści siedem ruszacie. Nie zatrzymujecie się na żadnej stacji. Cel jest wam znany. Nagle dobiegły ich odgłosy uderzeń grubych podeszew o bruk. Obrócili głowy i zauważyli nadbiegającego śpiesznie, a ubranego w gruby kaftan, młodego ładowacza. Francik krzyknął w biegu:

– Dzień dobry!

– Dobrze, że jesteś, a teraz bądź cicho – powiedział Strözl i spoglądając na Rudolfa ciągnął dalej. – W lokomotywie z wami pojadą żołnierze, a ty Gerard będziesz siedział w budce
z tyłu.

– A po co oni? Do ochrony krów? – Zapytał zdziwiony Rudolf, ale nim kierownik zdążył odpowiedzieć, wyskoczył jak zwykle wyrywny Francik:

– Żydków bedziem wieźć!

Cała grupa uważnie spojrzała na młodego chłopaka, widząc to Strözl zakomenderował:

– Francik! Ośle do łopaty! Piegowaty chłopak stanął na baczność, kiwnął potakująco głową i rzucił się biegiem do parowozu.

– Ach ta młodzież. Wracając do tematu…

Strözl, jeszcze dłuższą chwilę objaśniał dwójce kolejarzy zasady i przebieg trasy. Chciał się upewnić, że obaj wszystko zrozumieli i wypełnią zadanie do końca. Rozkazy przyszły bowiem z samej góry. Z informacji przekazanych przez kierownika Gerardowi i jego przyjacielowi, tuż po odejściu maszynisty oraz pomocnika którzy okazali się Holendrami, wynikało, że pociąg wyruszył przed paroma dniami z Westerbork na północy kraju tulipanów. Opole było pierwszym i ostatnim przystankiem przed stacją docelową. Strözl przekazał Gerardowi pokaźnych rozmiarów pęk kluczy, zawierających, jak wyjaśnił, kluczyki do wszystkich furt wagonów. Równo z wytycznymi, obwieszczony długim gwizdem, przez peron przetoczył się pociąg, tocząc za sobą kilka długich, otwartych platform na których stały czołgi i wozy pancerne.

Kilkanaście minut później, o wyznaczonej godzinie, potężna góra stali, jaką była lokomotywa P-8, ciągnąc za sobą osiem długich wagonów towarowych wyruszyła ze stacji w Opolu na wschód w stronę rejencji katowickiej. Gerard, siedząc z tyłu składu w swojej budce, spokojnie podziwiał mijany krajobraz i liczył białe słupki hektometrowe, wyznaczające odległość. Pociąg sunął nieprzerwanie w stronę celu. Mijał spokojne i zaspane wioski. Pagórkowata okolica, wprawiała Ślązaka we wspaniały nastrój. Od czasu do czasu mijali pędzące w przeciwną stronę inne pociągi, jak domyślał się Gerard wracające z frontu z rannymi. Przejechali, nie zatrzymując się przez Gliwice i po kilkunastu minutach Zabrze. Kolejarz zjadł drugie śniadanie, niezmienne przygotowywane przez żonę i zaczął rozmyślać o tajemniczych, zamkniętych na głucho wagonach. Czy rzeczywiście wieziemy Żydów? Zastanawiał się. Innowiercy byli mu obojętni, podobnie ja Führer i ta cała wojna. On chciał tylko wykarmić i wychować, w tych trudnych czasach, rodzinę i dzieci. Podczas tych rozważań, pociąg prując z pełną szybkością, przejechał przez Katowice. Gerard wyszedł ze swojej budki, gdzie oprócz podłużnej, nieheblowanej deski do siedzenia nie było nic, i po drewnianej rampie podszedł do tyłu ostatniego wagonu. Zbliżył się do niego, nachylając się nieco i zaczął nasłuchiwać. Mimo pędu powietrza i stukotu kół o szyny usłyszał niewyraźne, przytłumione dźwięki. Ktoś szlochał cicho, a od czasu do czasu docierały do niego strzępy rozmowy, prowadzonej w jakimś obcym, nieznanym mu języku. Po chwili odsunął się gwałtownie, bowiem odór, który po raz pierwszy poczuł jeszcze w Opolu, ze zdwojoną siłą przedarł się przez drewno i uderzył w jego powonienie.

– A więc jednak w środku są Żydzi! – Krzyknął ze złością. Ale gdzie ich wieziemy. Chyba nie do jednego z tych obozów, o jakich opowiadał jego kuzyn Hans w gospodzie, kiedy wrócił z frontu wschodniego na przepustkę. Mówił o strasznych rzeczach. Kiedy był już totalnie pijany, zaczął wykrzykiwać o specjalnych miejscach, gdzie gromadzono i palono tych znienawidzonych Żydów i Cyganów. Gerard niosąc go na plecach do domu, wziął te słowa za bajdurzenie nietrzeźwego żołnierza, który przeżył okropne wojenne chwile. Następnego dnia, wraz z cała rodziną, żegnając wracającego na front kuzyna ten rzekł mu, żeby nikomu nie wspominał o jego wczorajszych słowach. Ślązak wrócił do swojej budki, po czym usiadł na desce i oparł się o drewnianą ścianę. Przyzwyczajony do takich warunków szybko zapadł w drzemkę.

– Widzisz i tak to wygląda! – przekrzykując hałasy wewnątrz kabiny Rudolf, tłumaczył Francikowi zasady działania parowozu. Oblany potem ładowacz znał już na pamięć niekończącą się litanię zachwytów starszego kolegi, ten nie lubił jednak by mu przerywano, więc młodzieniec udając że słucha z wytężeniem, skupiał się na swojej pracy, polegającej na nieustannym dokładaniu węgla do skrzyni ogniowej, aby utrzymać temperaturę, dzięki której pociąg mógł mknąć naprzód. Obaj żołnierze oparci o rusztowanie na pomoście z przodu lokomotywy palili papierosy bez filtra, wydmuchując obfite wykwity blado szarego dymu.

– I widzisz Franciku, ta praca którą wykonujesz, jest bardzo, ale to bardzo potrzebna. Ogień daje gazy, które ogrzewają wodę w kotle, w efekcie czego powstaje para, a ta z kolei napędza naszą kochaną lokomotywę. Która godzina? – Zmienił nagle temat Rudolf, spoglądając przy tym na zegarek. – O to za chwilę pewnie będzie Trzebinia. Nagle do środka wpadł wyższy z dwóch oddelegowanych żołnierzy i przekrzykując dźwięki parowozu rzucił:

– Na poboczu stał Kubelwagen, a żołnierze którzy stali przy nim machali czerwonymi flagami.

– Tak? – Zapytał retorycznie Rudolf, po czym wyjrzał na zewnątrz, gdzie spostrzegł ra­mię se­ma­fo­ra u­sta­wio­ne­go po­zio­mo, na pra­wo od słu­pa se­ma­fo­ro­we­go. Rzucił się szybko ku dźwigni hamulca, za którą pociągnął silnym i zdecydowanym ruchem.

Gerard poczuł wstrząs. Szybko domyślił się dlaczego. Skład gwałtownie hamował. Wiedział, że piasecznica sypała właśnie drobiny piasku pod koła napędowe, ułatwiając poprzez zwiększenie tarcia, zatrzymanie pociągu. Zdawał sobie sprawę, że według z góry ustalonego planu, na ich drodze nie przewidywano żadnego postoju. Zdziwiony opuścił swoją budkę. Spoglądał na mijany krajobraz, który powoli z rozmazanego stawał się w rytmie hamowania pociągu coraz lepiej widoczny. Majestatyczny żelazny kolos pokonując ostatnie paręset metrów z charakterystycznym piskiem zatrzymał się na opuszczonym peronie małej stacji. Latarnia przytwierdzona na przodzie parowozu, oświetlała przestrzeń przed sobą, wąską wiązką światła, która omiatała pogrążony w półmroku tor. Gęsty czarny dym, nieniepokojony przez podmuchy wiatru, wzbijał się z komina tworząc ciemną chmurę nad lokomotywą. Powoli ciemniało. Gerard zeskoczył na peron i ruszył szybko w stronę przedniej części składu. Gdy tam dotarł spostrzegł jednego z żołnierzy opartego o latarnię i Francika siedzącego na schodkach prowadzących do budki maszynisty.

– Gdzie Rudolf? – Zapytał młodego ładowacza.

– Poszedł z tym drugim, – Francik wskazał głową na znudzonego wartownika – zapytać co się dzieje.

– Gdzie?

            Doświadczony kolejarz wszedł wąskimi drzwiami pochylając się przy tym, do środka. –  O! Gerard jesteś – powitał go Rudolf. – Jesteśmy uziemieni. To pan Fruchtel, zawiadowca tutejszej stacji. Kolejarz przywitał się z niewielkich rozmiarów jowialnym mężczyzną, który sprawiał wrażenie zawsze zadowolonego gawędziarza.

– Witam, witam brata w kolei – odrzekł Fruchtel. – Już mówiłem pana współpracownikowi, że ci przeklęci Polacy wysadzili kilkanaście minut temu wojskowy skład. Parszywi leśny bandyci! Na szczęście wysadzony pociąg był towarowy i wiózł tylko zaopatrzenie dla naszych dzielnych chłopców w Rosji. No, ale cały ruch został wstrzymany do jutra rana.

– Aż do jutra rana! – wykrzyknął zawiedziony Gerard.

– Tak do jutra. Nie mamy ludzie. Wiecie, większość pojechała na wojnę. Trzeba usunąć zniszczony pociąg i położyć nowe tory. Przykro mi panowie, ale mimo waszej specjalności, dzisiaj już dalej nie pojedziecie.

– I co teraz? Zapytał Rudolf

– No nic, wracamy – odpowiedział mu Gerard. Dziękujemy panu, panie Fruchtel.

– Nie ma sprawy. Jakbyście czego potrzebowali, to będę tutaj.

– Gdzie ten drugi – spytał Gerard, gdy już obaj opuścili budynek zawiadowcy
i skierowali się do pociągu.

– Poszedł kupić coś do jedzenia. Pewnie za chwile wróci, a tak w ogóle to w czasie całej podróży, nie zamieniłem z nimi nawet słowa.

– To SS.

Cała trójka przysiadła przy torach na trawie.

– I co teraz – spytał zrezygnowany Rudolf.

– Nic. Musimy czekać – odrzekł spokojnie Gerard, wyjmując przy tym papierosa bez filtra. Już po chwili zaciągał się gęstym białym dymem, a wydmuchiwany przezeń obłoki, przypominały chmury, zalegające nisko nad ziemią w przededniu deszczu.

– Panowie? – Powiedział do nich starszy z dwójki towarzyszących im od Opola żołnierzy, który właśnie znalazł się obok nich i przysiadł wygodnie obok na ziemi, tylko gdzieniegdzie porośniętej kępami, żółtawej już o tej porze trawy.

– Sytuacja jest kiepska. Domyślam się, że wiecie co wieziemy?

– Chyba kogo? – Wyskoczył, jak zawsze ni stąd i zowąd Francik.

– Francik! Stul pysk, jak starsi rozmawiają i idź najlepiej do miasteczka kupić cos do jedzenia – rzekł spoglądając groźnie na swojego podopiecznego Rudolf, szukając przy tym po zakamarkach przepastnych kieszeni banknotów. Po chwili, gdy młody ładowacz ze stu nominał-owym papierem w ręku oddalił się w stronę miasta, siedzący mężczyźni wrócili do rozmowy.

– Nie zwracajcie na niego uwagi oficerze. Młody jest, wyrywny i głupi – tłumaczył SS -mannowi Rudolf.

– Dobra, spokojnie wszyscy tacy byliśmy, ale niech uważa, bo w końcu trafi na kogoś mniej wyrozumiałego. No, wracając do rozmowy – ciągnął dalej żołnierz. Rozkazy są jednoznaczne. Telefonowałem do przełożonego, rozkazał czekać, aż znowu puszczą ruch. Mamy nikogo nie dopuszczać do pociągu. Zrozumiano?

Obaj potwierdzili potakująco głowami. Kilka chwil później siedzieli już w budce Gerarda. Żołnierze mieli pełnić wartę z przodu składu, bliżej stacji. Gerard z Rudolfem i młodym pomocnikiem dostali za zadanie patrolowanie tylnej części pociągu. Dowiedzieli się również że z pobliskiej komendantury SS wysłany zostanie oddział kilkunastu żołnierzy, którzy mieli zabezpieczyć teren wokół tworząc kordon. Gdy wrócił Francik, przynosząc mleko, chleb i trocinową kiełbasę, Rudolf opowiedział mu wszystko i jednocześnie skarcił go za lekkomyślność podczas rozmowy z oficerem.

– Wszyscy przecież wiemy kogo przewozimy i gdzie. Wiemy co się z nimi stanie – odrzekł urażony ładowacz.

– Może wiemy, a może nie wiemy – odparł Gererd. – Lepiej jednak o tym nie mówić. To się może źle skończyć. Jest wojna, a życie nic nie znaczy. Nasze czy ich. Posłuchaj Francik, może to i są ludzie , tacy jak ja czy ty, ale ja chcę żyć, dla moich dzieci i żony. Na front na razie mnie nie wysłali na szczęście, więc póki mogę będę siedział cicho. Francik siedział ze spuszczona głową, czerwieniąc się coraz bardziej z każdym kolejnym słowem starszego kolegi. – Jesteś młody, masz pracę i całe życie przed sobą, nie zmarnuj tego. Jest wojna, a wojna to niedobre miejsce do życia, więc unikaj jej. Może kiedyś, jeśli przeżyję, na pytania co robiłem podczas wojny, będę opowiadał zmyślone historie i wstydził się do końca życia, dusząc złość na siebie, ale przeżyję, a moje dzieci będą miały ojca. Może sobie dopowiem, że to nie ja, że nic nie wiedziałem, że tylko przewoziłem. Ale wiesz co chce przynajmniej móc tak powiedzieć. Przeżyć i móc mówić. Nic nie mam do Żydów, Polaków czy Rosjan. Są jacy są, ale ja się boję i tyle, więc jak chcesz zginąć to proszę bardzo, ale beze mnie.

Gdy Gerard skończył swą przemowę, atmosfera wokół trójki kolejarzy zrobiła się ciężka. Żaden z nich się nie odzywał. Jedli przyniesione przez Francika wiktuały pogrążeni w myślach, aż w końcu ciszę przerwał Rudolf:

– Ty tu zostań młody – powiedział do Francika – a my z Gerardem pokręcimy się trochę.

– Dobrze Mojżeszu – odrzekł cicho ładowacz, a Gerard tylko pokręcił głową.

Gdy obaj starsi kolejarze opuścili budkę, Francik dokończył kolacje w samotności. Był młody, ale wiedział, że to co działo się od kilkunastu lat w jego ojczyźnie jest straszne i nie powinno mieć miejsca. Już od dawna ludzie po gospodach i starsi z jego wioski, których nie zabrała wojna, rozprawiali o dziwnych obozach, z których się nie wracało. Wielu nie lubiło Żydów, dziedzicząc niechęć po przodkach. Oskarżano ich o wszelkie klęski i nieurodzaje, a także o upadek Cesarstwa. Inni szukali winnych gdzie indziej, oskarżano Cyganów, komunistów, Anglików, Słowian, czarnych czy Amerykanów. Francik, wierzył w państwo Wielkoniemieckie i jego przywódcę. To on dał im pracę i poczucie godności. Wielkie zwycięstwa, przyniosły za sobą radość i zaślepiły wielu, jednak to nie tłumaczyło zniknięć całych rodzin. Dziadek, często mu tłumaczył, że to przez Żydów przegrali pierwszą wojnę, na której senior jego rodziny stracił rękę. W tym czasie, gdy pomstował na wyimaginowanych wrogów, jego żona, a babcia Francika, krzyczała na niego, by siedział cicho. Ojca nie widział od lat, od czasu gdy zaczęła się wojna. Służył na okrętach podwodnych, gdzieś daleko i tylko czasami przysyłał list albo małą paczkę. Francik wyszedł z budki na zewnątrz i zbliżył się do tylnej części ostatniego wagonu, po czym przyłożył ucho do nieheblowanej deski. Usłyszał przytłumione odgłosy, szczątki rozmów, płacz, słabe pokaszliwanie. Zła nie potrafił znieść. Wrócił do budki, by po chwili opuścić ją, niosąc tobołek z reszta kim tego co pozostało po wspólnej kolacji kolejarzy. Było to niewiele, ale Francik wierzył, że i taka niewielka pomoc, to zawsze coś. Zeskoczył na ziemię i bacznie rozglądając się na boki, podszedł do bocznej ściany wagonu. Wiedział, że obaj żołnierze, są gdzieś z przodu, a jego współpracownicy, zapewne pogrążeni w rozmowie, niespiesznie patrolowali podległy sobie teren. Wielka wejściowa brama do wagonu, zamknięta była na głucho, a jedynymi kluczami dysponował Gerard. Francik byłe jednak kolejarzem z krwi i kości, a marząc kiedyś o zostaniu konduktorem całego składu, znał doskonale tryby funkcjonowania wszystkich aspektów swojego fachu. Szybko odnalazł słabsze miejsce w bryle wagonu, po czym za pomocą znalezionego nieopodal kamienia wybił z jednej strony deskę. Ta po kliku uderzeniach wybiła, a w powstałej luce ukazała się wyniszczona twarz. Francik odskoczył przerażony. Z powstałej luki, po chwili wyłonił się las zniszczonych, wychudzonych rąk o piekielnie odkształconych kształtach, na podobieństwo teatru węży, wychodzących ze swoich jam na żer. Francik złapał oddech i uspokoił się trochę, następnie przyjrzał się chciwie łapiącym powietrze dłoniom. Małe dziecięce, o jeszcze pulchnych palcach, delikatne choć skarłowaciałe kobiece i wreszcie męskie, większe, nawykłe do ciężkiej pracy, ale jakby niepasujące do wyobrażeń, zniszczone, blade. Słyszał westchnienia, rozpaczliwe hausty pochłanianego świeżego powietrza, dziwnie brzmiące błagania. Uderzył go przy tym niesamowity odór. Wtem wszystkie ręce, jak na rozkaz, cofnęły się. W otworze pojawiła się samotna głowa. Francik powoli zbliżył się. Zobaczył starczą twarz, o niemal pozbawionej włosów czaszce i wymizerniałej fizjonomii. Francik podniósł ku twarzy swój tobołek i gdy zobaczył w błękitnych, przepastnych a zarazem smutnych, oczach błysk zrozumienia, zbliżył go do otworu. Po chwili twarz zniknęła, a jej miejsce zajęły dłonie, niemal natychmiast porywając zawinięte pożywienie.

– Co ty robisz!? – Usłyszał nagle głos Gerarda, dobiegający go z lewej strony. Wystraszony odskoczył od otworu. – Zostaw!

Tajemnicze starcze ręce puściły tobołek i wycofały się szybko w  głąb czarnego otworu. Francik kierowany impulsem, podniósł upuszczone zawiniątko i wrzucił je do środka. Po chwili usłyszał odgłosy szamotaniny oraz podniesione głosy w obcym języku. Rudolf dopadając młodego ładowacza odepchnął go, a ten upadł na plecy.

– Głupcze – wrzeszczał maszynista, a tymczasem Gerard naparł z całych sił na odgiętą deskę, starając się umieścić ją z powrotem.

– Stać!- usłyszeli. Dopiero teraz spostrzegli oddział żołnierzy. Ich dowódca rzucił, od niechcenia, głosem nawykłym do wydawania rozkazów. – Co tu się wyrabia! Ręce do góry!

Cała trójka, mimowolnie podniosła ręce. W zapadających ciemnościach dostrzegli wycelowane w ich stronę lufy karabinów. Podszedł do nich oficer w czarnym mundurze, trzymając w dłoni Lugera.

– Który – zapytał, patrząc groźnie na całą trójkę.

– Ja – odparł dumnie Francik.

Oficer odbezpieczył broń, po czym przystawił lufę do czoło ładowacza i nim ktokolwiek zdołał zareagować, nacisnął na spust. Fontanna krwawej posoki wymieszanej z mózgiem poleciała na stojących za Francikiem kolejarzy. Ci zszokowani, nawet nie drgnęli.

– Posprzątać mi to.

Nad ranem pociąg ciągnąc za sobą osiem bydlęcych wagonów ruszył daje, w stronę Auschwitz.

***

– Babciu, a dziadek, to co robił na wojnie?

– Dziadek pracował na kolei.

Copyright ©http://empiresilesia.pl

One thought on “Pociąg do Auschwitz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back To Top