Gra oparta na motywach mitologii H. P. Lovercrafta. Legendarny „Cień z Providence” tworząc swój wyimaginowany świat, posłużył się największymi lękami ludzkości. Prozę pisarza charakteryzuje niezwykle gęsty klimat, napięcie i wszędobylski strach, tworzony nie tylko przez jakieś monstra, ale głównie dzięki konsekwentnemu budowaniu atmosfery grozy poprzez szerokie manipulowanie otaczającym światem.
Brytyjskie studio Headfirst Productions podjęło się stworzenia gry, ekranizującej prozę mistrza z Providence. Powstało dzieło z gatunku survival horror, pełne przemocy, krwi, mrocznego klimatu i czającego się za każdym rogiem strachu, zdecydowanie przeznaczone dla graczy o mocnych nerwach i w dodatku pełnoletnich.
Wcielamy się w rolę Jacka Waltersa, prywatnego detektywa, wplątanego w rozgrywkę między mrocznymi bogami i prastarym ludem. Akcja produkcji, tak jak w prozie Lovercrafta, toczy się w latach dwudziestych XX wieku w Stanach Zjednoczonych (wielka szkoda, że tak rzadko pojawiają się gry które opierają się właśnie na latach międzywojnia, ja pamiętam tylko Mafię i Jacka Orlando). Gra zaczyna się od akcji oblężenia tajemniczego domostwa w Bostonie, w którym swoje praktyki odbywa sekta wierząca w pradawne moce. Potem Jack trafia do szpitala psychiatrycznego, by po latach wplątać się w jeszcze większe kłopoty.
Fabuła i filmowe prowadzenie akcji, to obok niesamowitego klimatu grozy, największe zalety tej produkcji. Niezapomniane stały się początkowe fragmenty gry, gdy bez broni przemierzamy przeklęte miasteczko Innsmouth, atmosfera nas po prostu przytłacza, ciemnymi uliczkami przechadzają się, pozornie bez celu dziwnie wyglądający ludzie, nikt nie chce z nami gadać, a nasz bohater co rusz ma dziwne wizje. Pozbawienie broni główną postać, dało niesamowite efekty, ponieważ jedynym sposobem na ratunek jest szaleńcza ucieczka, jak w jednym z najlepszych momentów gry podczas rejterady z hotelu, wypada świetnie. Czujemy wręcz oddech przeciwnika na plecach. Dalej atmosfera nie znika, mimo że mamy do dyspozycji rożne rodzaje broni. W skład naszego arsenału wchodzą pistolet, rewolwer, nóż, łom, obrzyn, strzelba i Tommygun. Broń wykonana została bardzo dobrze, tak samo jak dźwięki wydawane przez nie, do tego świetnym zabiegiem było (coraz częściej występującym w grach) pozbawienie celownika, oraz brak danych na ekranie o liczbie naboi czy również zaniechanie automatycznego przeładowywania. Autorom w ogóle bardzo przyświecała myśl, o stworzeniu jak największego realizmu. Bohater może połamać sobie nogi skacząc ze zbyt wysoka, musi zaszywać rany by się nie wykrwawić, zaczyna świrować widząc za wiele przerażających widoków, obraz wariuje, gdy stoimy na jakiejś wysokości, bo Jack ma lęk wysokości, doznajemy halucynacji, paranoi, by ostatecznie, co mną osobiście wstrząsnęło, popełnić samobójstwo, bez udziału gracza.
Grafika i dźwięk stoją na wysokim poziomie, jak na grę wydaną w 2006 roku. Razić mogą jednak słabo wykonane postacie i animacje. Muzyka jest jak najbardziej odpowiednia do gry z gatunku grozy, a repertuar przerażających dźwięków, jęków i odgłosów imponuje. Niezwykle sugestywne i mogące naprawdę przestraszyć sceny na długo pozostają w pamięci i jeżą włos na karku. Dobrym pomysłem jest również wprowadzenie wizji dręczących Waltersa, podczas których przebywamy w szpitalu psychiatrycznym. Razi natomiast niska inteligencja naszych przeciwników.
Jak już pisałem gra jest niezwykle filmowa, a akcja niezwykle szybka. Co rusz pojawiają się przeciwnicy, a amunicji ciągle jest za mało. W toku rozgrywki mamy przyjemność, m.in. brać udział wraz z piechotą morską i agentami FBI w szturmie na miasto czy pływać na kanonierce Straży Przybrzeżnej i odpierać z marynarzami atak podwodnych demonów.
Call of Cthulhu: Mroczne Zakątki Świata to gra bardzo dobra. Programiści z Wielkiej Brytanii poradzili sobie z odzwierciedleniem gęstej i paranoicznej prozy Lovecrafta. Polecam miłośnikom pisarza, horrorów, a także wszystkim (jeśli odwagi starczy) którzy lubią dobrą rozgrywkę.
nic dodać, nic ująć 🙂
Dobre